Scenariusz Jerzego Satanowskiego na podstawie utworów Jana Kochanowskiego, Franciszka Villon, Przemysława Borkowskiego, Bolesława Leśmiana, Edny St. Vincent Millay, Jorge Luis Borgesa, (w tłumaczeniu Krystyny Rodowskiej - Wiesiołowskiej), Doroty Czupkiewicz, Jana Wołka, Zbigniewa Herberta, Tymoteusza Karpowicza, Stanisława Balińskiego, Edwarda Stachury, Jonasza Kofty, Ryszarda Krynickiego.
 
Reżyseria, muzyka i scenografia Jerzey Satanowski
Instrumentacje: Jerzy Satanowski, Tadeusz Czechak, Wojciech Zieliński
zespół muzyczny w składzie: Tadeusz Czechak, Henryk Miśkiewicz, Piotr Stawski, Wojciech Zieliński

 

 

 

Przemysław Borkowski

 

LAMENT

 

Na cmentarzach
źle się dzieje
Zmarli płaczą,
wicher wieje.
Opuszczeni w samotności,
chodzą smutni gubią kości.
Niepotrzebni,
nieśmiertelni,
rozbitkowie
wysp trumiennych.
 
Płacz i lament
wśród pomników.
Nikt nie kocha
nieboszczyków.
Nikt nie kocha,
nikt nie szlocha, że już zmarli,
to wynocha!
że już zmarli, że nieżywi.
Krzyże proste
wiatr pokrzywił.
 
Kiedyś umrę,
wiem na pewno.
I co wtedy będzie ze mną?
Kto mnie zechce,
kto wysłucha?
Kto pokocha jako trupa?
 
Ciężko zmarłym
w wilczych skórach
chodzą po wsiach,
twarz ponura.
Nikt nie kocha,
nikt nie szlocha, że już zmarli,
to wynocha!
 
Takie życie
mają zmarli
tylko przez to,
że umarli.
 
 
Jorge Luis Borges

 

KLEPSYDRA
 
Czas, czas na pustyni
inną substancję wynalazł: ulotną
i ciężką naraz, fizycznie przewrotną,
by śledzić, jak czas tych, co zmarli, płynie.
 
Otwartym końcem odwrócony stożek
sypie cichutko piasek swych tajemnic,
który się w złoto zmienia, gdy napełni
szkło wydrążone - swój kosmos i morze.
 
Któż się nie zdumiał tym kształtem surowym
wiedząc, że przyrząd zwykle towarzyszy
kosie trzymanej przez Boga w prawicy
i że go Dürer wymalował z głowy?
 
Cóż za przyjemność zapatrzyć się w skryty
piasek, gdy sypie się ze swego stoku
i nim opadnie, wznieca wiry wokół,
z pośpiechem, który w ludziach jest wyryty.
 
Bo cykle świata są też tym przesiewem
i nieskończona jest historia piasku.
Gdyż lekki szczęściem czy ciężką niełaską
losu: wiedz, że cię wieczność nieczuła przewieje.
 
I nie zatrzyma się nigdy upadek.
Ja się wykrwawiam, lecz nie szkło. Rytuał
sławienia piasku ciągle nas przykuwa:
wraz z piaskiem sypie się z nas życie blade.
 
W minucie piasku czuję, jak odmierza
się czas kosmiczny: w nią zbiegła historia,
która w zwierciadłach swój pisze memoriał
lub którą Leta magiczna uśmierza.
 
Filary dymu i filary ognia,
Rzym z Kartaginą w pętli dusznej wojny
i siedem piędzi ziemi niespokojnej,
którą król saski Norwegowi oddał,
 
Wszystko to burzy, trwoni nieznużona
smółka najcieńsza niezliczonych piasków.
Nic mnie nie zbawi, mnie - rwanego blasku
czasu, co kruchą jest materią w szponach.
 
 
Jorge Luis Borges

 

ARS POETICA
 
Wpatrzeć się w rzekę, w której czas i woda
płyną, i wspomnieć, że czas też jest rzeką.
Wiedzieć, że wszyscy płyniemy jak rzeka,
że twarze miną tak, jak mija woda.
 
Czuć, że bezsenność jest też snu odmianą,
co śni, że śni i że nawet śmierć ta,
której się ciała lękają, jest śmiercią
naszej nocy powszedniej i też snu odmianą.
 
Poznać, że dzień lub rok to tylko symbol
człowieczych dni, człowieczego czasu,
i ból obrażeń doznanych od czasu
przemienił w dźwięk, muzykę i symbol.
 
Ujrzeć, że śmierć jest śnieniem, a zachody słońca tkają swe smutne złoto i to jest poezja,
która jest nieśmiertelna i biedna. Poezja
powraca jak jutrzenka i zachody słońca.
 
Czasem z jakiegoś zmierzchu wynurza się twarz
patrząca z głębi jakiegoś zwierciadła.
Sztuka winna być głębią owego zwierciadła,
które objawi tobie twoją własną twarz.
 
 
Bolesław Leśmian

 

ZDZICZENIE OBYCZAJÓW POŚMIERTNYCH
 
I nie ma tu na świecie tego, co być miało
Ani ciał utrwalonych, jak słowo to słowo: ciało,
Ani drzew zieleniących, tak jak drzewom zda się,
Ani ptaków, ujętych ściśle w kształty ptasie -
Ani rzek, co na zawsze są dla siebie rzeką -
Ani dali, zbyt pewnej, że tak tkwi daleko -
I psa nie ma - psa nawet, co w mrokach psiej budy
Mógłby w sobie byt własny śnić za własne trudy.
Trzeba to wszystko sycić wciąż, jak ogień święty -
Bo zgaśnie, lada wichrem bez żalu zdmuchnięty.
Trzeba drzewu dopomóc - śpiewem i żałobą -
I wszystkim konającym, co pragną być sobą
I ginąć nie tak marnie, jak wszelki proch ginie.
Lecz inaczej - osobno - wyłącznie jedynie.
I psu trzeba dopomóc. A cóż mnie dopiero!
 
 
Tymoteusz Karpowicz

 

WIEŻA
 
Wieża ma pięćdziesiąt łokci w dół i tyleż w niebo.
W lochu pod wieżą siedzi człowiek. Król przywiązał go do
sumienia łańcuchem.
Po pięknym życiu liczy dni, ale nie czeka.
Na szczycie wieży mieszka astronom. Król kupił mu
lunetę, aby przywiązać go do wszechświata. Astronom rachuje
gwiazdy, ale nie boi się. Ten na górze i ten niziutko zasypiają
pełni liczb.
Dlatego rozumieją się. Nie mają gołębia, ale za to czarny
Kot nosi wiadomości z lochu na szczyt.
– Przybył jeden dzień – mówi astronom.
A do zbrodniarza:
– Urodziła się gwiazda.
Wszyscy trzej mają zielone oczy.
Od tego wypatrywania, nie od nadziei.